80 rocznica wybuchu Powstania warszawskiego. Wywiad z Panią Danielą Ogińską ps. „Pszczoła”.

Opublikowano: 2024-08-01

6663

W 80 rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego przypominamy rozmowę z uczestniczką powstania – panią Danielą Ogińską ps. „Pszczoła”, którą w 2018 r. przeprowadziła Marta Polkowska – Ogonowska.

Czym była wolność dla niespełna 16-letniej dziewczyny, 75 lat temu, gdy wybuchło Powstanie Warszawskie?

Dla nas wolność skończyła się w 1939 r. i zaczęła się niedola, panowały głód i bieda. W 1943 r. komuniści zamordowali mojego ojca, mama została sama z 4 dzieci. Było bardzo ciężko. Gdy wybuchło Powstanie Warszawskie były w nas radość i euforia, nareszcie spełniło się nasze marzenie, wreszcie mieliśmy bić Niemców! Już było słychać strzały za Wisłą, na początku wierzyliśmy, że Rosjanie nam pomogą. Nasi dowódcy wierzyli w sukces. Szczególnie cieszyła się młodzież, bo my byliśmy w szkole bardzo patriotycznie wychowywani, w każdej klasie wisiały portrety marszałka Józefa Piłsudskiego i prezydenta Ignacego Mościckiego. Moja szkoła była powszechna, przed lekcjami i po lekcjach modliliśmy się. Patriotyzm rósł razem z nami. Mieliśmy świadomość i poczucie, że walczymy o niepodległą Polskę.

Życie i rodzina w czasie okupacji były zapewne największą wartością. Jak wyglądało życie młodych, którzy przecież zakochiwali się, zakładali rodziny, mieli dzieci?

W czasie wojny nasz młodzieżowy świat był zupełnie inny od świata dorosłych, bo dorośli mieli przede wszystkim zapewnić byt rodziny. Natomiast nasze życie było beztroskie. Dojrzewaliśmy wcześniej, niż teraz dojrzewają młodzi. Dziewczyna 13–14-letnia musiała pomagać mamie w domu, gotować. W czasie wojny Niemcy zabronili organizować szkoły ogólnokształcące, mieliśmy być robotnikami, mogły funkcjonować tylko szkoły zawodowe. W moim gimnazjum były lekcje poświęcone nauce gotowania na gazie. Każda uczennica przynosiła jarzyny i uczyłyśmy się gotować zupy, robić sałatki. Po lekcjach zabierałyśmy te dania dla kolegów, w tym czasie panował głód. Do szkoły w Warszawie dojeżdżałam pociągiem z Ursusa. Po lekcjach wszyscy gromadziliśmy się na Dworcu Głównym, który istniał do Powstania Warszawskiego, i tam zawiązywały się najróżniejsze znajomości. Myśmy mieli obowiązek spacerowania, nie można było gdzieś po kątach siedzieć, tylko wszyscy spacerowali wzdłuż tego dworca. Mieliśmy po 16 lat, wystarczyło zalotne spojrzenie, nie było mowy o flirtach, jak to teraz ma miejsce, na oczach wszystkich ludzi. Gdy byliśmy na służbie nie mogliśmy okazywać żadnej sympatii w stosunku do drugiej osoby, bo przede wszystkim była służba.

To, co działo się między dorosłymi ludźmi, działo się poza nami, myśmy nie zwracali na to uwagi. Czas okupacji był tak niebezpieczny, że każdy tylko uważał, czy nie ma łapanki i uciekał jak najszybciej z ulicy. To były czasy bardzo surowej moralności, jak się miało już jakąś dziewczynę, której okazywało się sympatię, trzeba było być jej wiernym! Gdy chłopak złapał inną dziewczynę za rękę czy dał niewinny pocałunek w policzek to już była zdrada. Pośród prostych ludzi ta moralność była niezwykle ceniona, przywiązywali ogromną wagę do małżeństwa. Zupełnie inaczej niż w obecnych czasach, teraz wszystko spowszedniało, ludzie przestali zwracać uwagę na zasady.

Pierwsi adoratorzy byli w szkole powszechnej, adorator po skończonej lekcji mógł nieść moją teczkę. Na rozstajach dróg oddawał mi teczkę i szedł w swoją stronę, ja w swoją. I ta moja pierwsza sympatia została do dziś, bo ta „sympatia” często do mnie dzwoni – Staś Kielar – mój wielbiciel ze szkoły powszechnej. Męża poznałam po Powstaniu Warszawskim, obydwoje byliśmy zaprzysiężeni w Garłuchu, ale o tym, że obydwoje byliśmy w tym samym oddziale, dowiedziałam się dopiero po wojnie. Ludzie musieli umieć się przystosować do warunków w czasie okupacji niemieckiej. Wytworzyły się tzw. szmugle. Kobiety z Tłuszcza i z innych miejscowości spod Warszawy przyjeżdżały i sprzedawały mięso. Sołtys kolczykował u chłopów świnie przeznaczone na kontyngenty. Jak świnie rosły, to kolczyk się zdejmowało, zabijało zwierzę, a kolczyk zakładało znów małej świni, która „wciąż rosła”. I w ten sposób Polska nie umarła z głodu, tylko raz na 2 tygodnie mogliśmy zjeść kawałek mięsa.

Wiele osób Powstanie Warszawskie zaskoczyło w Śródmieściu, a pochodzili z zupełnie innych dzielnic, w związku z tym powstała poczta harcerska. Po Powstaniu najpiękniejsze były chwile, kiedy ludzie się znajdowali, gdy już wszyscy myśleli, że ten czy ów zginął w walkach.

Była Pani harcerką – pierwszą przysięgę „Nie zdradzę, nie wydam” złożyła Pani swojemu tacie. Czy to właśnie przysięga harcerska: „Mam szczerą wolę całym życiem pełnić służbę Bogu i Polsce, nieść chętną pomoc bliźnim, być posłusznym prawu harcerskiemu” dawała Pani siłę i odwagę do walki?

Moje życie harcerskie rozpoczęło się w 1942 r., kiedy miałam 14 lat, w szkole Klementyny Hoffmanowej – to była pensja dla dziewcząt, mieściła się przy ul. Zgoda 15. Przyrzeczenie złożyłam w 1943 r. Bycie harcerką dawało mi siłę i poczucie odpowiedzialności. Bycie harcerzem zobowiązywało do bycia odważnym, życia według moralnych zasad. Te wartości, które otrzymałam w harcerstwie pielęgnuję do dzisiaj. Bo jeśli człowiek ma nadany przez harcerstwo taki pion moralny, to ceni to i jest temu wierny! Ja, mając kontakt z młodzieżą, przywiązuję bardzo dużą wagę do tego, aby te środowiska były bezalkoholowe, żeby Ci ludzie mieli jakieś zasady, które potem przekażą młodszym.

Przed wojną i w czasie okupacji było jedno harcerstwo – tylko Związek Harcerstwa Polskiego, poza nim była tylko Drużyna 21 – harcerze katoliccy. W ZHP był hufiec im. Bema – byli lewicujący, ale w dalszym ciągu w strukturach ZHP i zasady mieli takie same. Nie było rozłamu. Dopiero po wojnie władze komunistyczne wprowadziły dualizm w przyrzeczeniu harcerskim. W 1949 r. zlikwidowali normalne harcerstwo, od tej pory można było należeć do harcerstwa tylko do ukończenia 14. roku życia. Harcerstwo było podporządkowane ZWM (Związek Walki Młodych – red.) – było zbrojnym ramieniem PPR. Tajne kręgi im. Małkowskiego, które zawiązały się w tym harcerstwie podporządkowanym władzom komunistycznym przerodziły się potem w ZHR. Były jeszcze: Zawisza, Stowarzyszenie Harcerskie oraz Harcerstwo Katolickie i Drużyna 21. Wszyscy, którzy ocaleliśmy po wojnie, zaczęliśmy się powoli odnajdywać i rozpoczęliśmy tworzenie odpowiedników przedwojennych hufców, kręgów, w których do dzisiaj się spotykamy co 2 miesiące.

Czy Wy – Powstańcy – do końca wierzyliście, że Wojsko Polskie, które wraz z armią sowiecką stało po drugiej stronie Wisły przyjdzie z pomocą walczącym warszawiakom? To musiało być straszne uczucie…

Przez Wisłę przedarło się ok. 1100 polskich żołnierzy, ale oni nie byli zaprawieni do walki w mieście, ponieśli wielkie straty. Również do Warszawy przyszło kilka tysięcy osób, które przedarły się przez Bug, dotarły do Puszczy Kampinoskiej i dzięki nim powstała tam tzw. Rzeczpospolita Kampinoska. Niemcy do lasu nie wchodzili, bo się bali. Najwięcej ofiar było wśród ludności cywilnej, która w czasie nalotów szukała schronienia w piwnicach. Rosjanie, mimo próśb, nie zbombardowali pasów startowych na Okęciu, bo samoloty, które startowały co chwilę z tego lotniska z nowymi bombami, zrzucały zapalające i niszczące bomby na kamienice, w których ukrywali się cywile. Rosjanie, którzy stali za Wisłą nie pozwolili na śródlądowanie nawet tym, którzy lecieli z Brindisi, ze zrzutami dla Warszawy. Więc ci zrzucali z dwupłatowca, z wysokości, worki z bronią, która ulegała zniszczeniu… Myśmy wiedzieli, że Rosjanie to są tacy bandyci…

Co Pani czuła po zakończonym Powstaniu i wojnie. Tylu młodych Powstańców, Pani przyjaciół oddało życie, Pani przeżyła, czy odbierała to Pani jako misję?

Miałam ranę w sercu, która nie zagoiła się do dzisiaj… To że przeżyłam odbierałam jako przywilej. Tak wielu osobom z mojego otoczenia nie udało się przeżyć, miałam takiego przyjaciela Wojtusia Michalskiego, który zginął na Starym Mieście… To był później taki rodzaj wyrzutów sumienia…, że ja żyję, a oni zginęli. Pamiętam ten dzień, ja z moją plutonową 1 sierpnia rano pojechałyśmy po jednorazowe opatrunki ze zrzutów, wracałyśmy ok. godz. 13, wówczas mijałyśmy kolegów, którzy już szli na zbiór[1]ki na teren Warszawy. Jeszcze nie było rozkazu powstawania, tylko takie „pogotowie”. I właśnie wtedy spotkałam mojego Wojtusia, który był moim wielkim wielbicielem i to właśnie on niestety zginął na początku Powstania… Zadziwiające, jak naród o dość wysokiej cywilizacji mógł wyzwolić w sobie tak potworne akty okrucieństwa… Dla nas wszystkich, którzy przeżyliśmy okupację i Powstanie, to te akty tak bezwzględnego okrucieństwa są ogromnym zdziwieniem, dlatego że nie wiem, czy normalny człowiek jest zdolny okazać takie okrucieństwo. Gdy Polacy wzięli gestapowców z PAST-y do niewoli, nikt nie wykonywał wyroków śmierci na jeńcach – byli skierowani do odgruzowywania Warszawy. Chociaż gotowało się w niektórych mocno…

Od razu po wojnie komuniści przez blisko pół wieku okupowali naszą Ojczyznę. Nie można było mówić o bohaterskim zrywie dzielnych młodych patriotów. Jak Pani i inni powstańcy sobie z tym radziliście?

Odpowiem na to pytanie pewną historią. Tuż przed końcem wojny w nocy z 17 na 18 stycznia 1945 r., ok. godz. 2 usłyszeliśmy pukanie do drzwi. Otwieram drzwi, a tam stoi żołnierz w polskim mundurze, oniemiałam… Przed chwilą skończył się ostrzał Niemców, a tu w drzwiach polski żołnierz. Mama wbiegła uradowana, że polski żołnierz, pytając: Co Pan tu robi?, a on, że gąsienica w jego czołgu pękła i tak przyszedł zobaczyć, czy żyją tu jacyś ludzie. Zapytałam, czy jest sam, a on odrzekł, że jest z nim jeszcze dwóch żołnierzy. Więc mama powiedziała, niech idzie po nich, a on odpowiedział: Nie, bo to nie są polscy żołnierze, tylko NKWD przebrane w polskie mundury. Żołnierz ten zapytał mnie, czy nie mam przyzwoitego orła, bo on musi tę „gapę” oderwać (tak nazywali orły piastowskie − bez korony − żołnierze Berlinga). A ja całą okupację piastowałam orła z koroną, którego mój ojciec przyniósł z wojska… teraz moi synowie mają pretensje do mnie za to, że go oddałam i próbuję takiego orła odkupić. Jak mu dałam tego orła, on oderwał tę „gapę”, a my z mamą popłakałyśmy się z radości, bo w końcu wolna Polska zaistniała w naszym domu! A on nagle zwraca się do mnie i mówi: Nie cieszcie się, nie cieszcie… Zobaczycie, jaką my wolność Wam niesiemy…, a on był już z poboru z ziem polskich. To było dla mnie ostrzeżenie, co nas czeka… Zaraz po wojnie poszłam na studia, na farmację, od razu przyszli mnie werbować do komunistycznych związków studenckich. Odmówiłam, powiedziałam, że jestem w harcerstwie i to mi wystarczy! Dali mi spokój. Staraliśmy się odbudować harcerstwo, ale niestety zaczęły się aresztowania, ponieważ władza myślała, że my od nowa zaczynamy tworzyć konspirację i trzeba było bardzo uważać.

W tym roku obchodzimy 100. rocznicę odzyskania niepodległości przez Polskę. Jakie są Pani najważniejsze refleksje na temat tych 100 lat i przesłanie, dla nas i następnych pokoleń?

Szanować nasz ukochany kraj! Dla nas to jest taka miłość dozgonna. Ja ile razy mam okazję odpowiedzieć na pytanie, Co to jest dla mnie Polska?, to zawsze odpowiadam: To moja dozgonna miłość! Bez względu na waśnie i kłótnie! Polska jest przepięknym krajem.

U mnie cały czas, do listopada wisi flaga wyzwoleńcza. Uważam, że ludzie, którzy zostali wychowani w tamtym co ja dwudziestoleciu, byli przepełnieni przez swoich wychowawców i nauczycieli patriotyzmem. To nigdy się nie określało jako szowinizm, tylko patriotyzm, dlatego, że Polska była zlepkiem tylu narodowości, które znalazły miejsce życia w Polsce i nikt nie był dyskryminowany z tego powodu, że ma inne wierzenia, czy zapatrywania. Oni wszyscy byli przyjęci przez Polskę jak przez Matkę i to trzeba cenić. Pamiętam, jak Warszawa była odbudowywana, ludzie o chłodzie i głodzie, przychodzili z kawałkiem suchego chleba i ciężko pracowali, by odbudować stolicę swojego kraju. Jaka to musiała być miłość do Ojczyzny!

Jest bardzo dużo młodzieży polskiej, bardzo patriotycznej i tylko z pozoru się wydaje, i że większość nie ma patriotycznych zapatrywań. A to nie jest prawda, bo ja się ciągle spotykam z ludźmi w różnym wieku, takimi co mają 30, 40 lat, ale i takimi co mają kilka lat i zawsze słyszę od nich tylko samo dobro o mojej Ojczyźnie. Może dlatego, że jestem nazywana Druhną, że jestem harcerką i to wzbudza w tych ludziach szacunek do mnie, ale naprawdę nigdy nie słyszałam złego słowa od młodych ludzi o Polsce. Na przyszłość Polski patrzę pełna nadziei, jest wielu patriotów, lojalnych wobec swojego kraju i na pewno oni będą chcieli działać, by Polska była coraz silniejsza i piękniejsza. Warszawa to jest moje ukochanie! Płonęła po Powstaniu do końca stycznia 1945 r. W sierpniu 1945 r. wracałyśmy z miesięcznego harcerskiego szkolenia poza Warszawą, gdy wjeżdżałyśmy do miasta, zobaczyłyśmy, że na gruzach rośnie trawa! To był znak, że z gruzów miasta wychodzi życie, wszystkie płakałyśmy ze wzruszenia…

Jest Pani bardzo pogodna, uśmiechnięta, pełna życia i radości, mimo że widziała Pani tyle zła i śmierci. Prosimy o receptę dla naszych Czytelników na takie właśnie podejście do życia.

Moim przesłaniem są: dobro, piękno i prawda, to są moje hasła, które mi towarzyszą całe życie. Ponieważ ja jestem tak skonstruowana psychicznie, że potrafię sobie radzić ze wszystkimi złymi historiami w moim życiu i zawsze się podnoszę. I dzięki temu jestem ostoją dla moich 2 synów, 5 wnuków i 8 prawnuków, niestety dwoje jest w Anglii. Jestem z nimi w stałym kontakcie. Moje życie to moja rodzina − jest podporządkowane moim synom, wnukom i prawnukom. Mąż mój umarł 30 lat temu, oni teraz są całym moim życiem.

Dziękuję za rozmowę.

Tekst ukazał się w magazynie „Przyjaciel Rodziny”, wydawanego przez Centrum Życia i Rodziny. Numer „Wiwat Niepodległa!” 3/2018.