Ona ciągle jest z nami we wszystkich dolach i niedolach, nie tylko narodowych, ale także osobistych. Jest jak mama, czasami smutna z powodu tego, co robimy. Innym razem uśmiechnięta, kiedy widzi nasze nawrócenie i przemianę. Jest i ma czas. Bo czas jest miłością. Kocha każdego i przenosi w nowy wymiar wiary i spotkania z Chrystusem.
Taki okrzyk słyszeli najczęściej kapelani na frontach I i II wojny światowej. To dziwne, bo był to już krzyk wielkiej rozpaczy i najczęściej poprzedzał śmierć żołnierza. Co więcej, warto zapytać, dlaczego w tym tak groźnym momencie, tuż przed zgonem, nie wzywali swoich ojców, bohaterów. Przecież – przynajmniej teoretycznie – to mężczyźni są silniejsi i mogliby coś zdziałać. Ranni wołali z nadzieją i poczuciem bliskości. Nie wiemy, czy myśleli o swojej mamie, a może o tej Matce Niebieskiej, której ryngraf często od mamy otrzymali. To nieważne. Potrzebowali Matki.
Tak funkcjonujemy jako ludzie. Najbardziej intymne sprawy, tajemnice naszego życia, powierzamy tej, która była przy nas, gdy jeszcze nie umieliśmy myśleć i mówić. Czuliśmy jej bliskość, bliskość oddania i zaufania. Matka zna tajemnice życia, które ukryte są przed mężczyzną. Św. Jan Paweł II w medytacji Bezinteresowny dar z siebie stwierdził, że kobieta w dziele stworzenia była ostatnim słowem, które Bóg wypowiedział. Ona jest więc najbliżej tajemnicy miłości i Boga.
Maryja wpisuje się w historię zbawienia jako kobieta i matka. Jest tą kobietą, która w sposób najpełniejszy przeżyła miłość, bo nosiła pod sercem swojego Stworzyciela. Skoro każdy z nas w chwili niebezpieczeństwa lgnie do matki, to czyż możemy się dziwić, że Polacy tak szybko odkryli i zrozumieli tajemnicę orędownictwa Jasnogórskiej Pani?
Od samego początku, kiedy zawitała do Polski w ikonie jasnogórskiej, dawała dowody tego, że tu chce być i tu chce upraszać łaski dla wszystkich. Ona nie pragnie swojej chwały, bo przecież zawsze kieruje nasze serca do Chrystusa i powtarza jak w Kanie Galilejskiej: zróbcie wszystko, co Wam powie. To Ona wybrała nas jako pierwsza i choć widziała i nasze grzechy narodowe, i historię, to widziała także w nas miłość do Niej i do Chrystusa i dlatego postanowiła zostać.
Czy można wzgardzić miłością Matki? Pewnie można, ale jak kończy swoje życie taki człowiek? Znikąd nie ma nadziei, doświadcza, czym jest samotność, nie rozumie radości, nie potrafi kochać. Dlatego warto spotkać się z Matką. Razem z Nią odkrywać miłość cierpliwą, życzliwą i wychodzącą naprzeciw każdemu, kto tylko zechce podejść i spojrzeć w Jej oczy. To dziwne, ale każdy ma wtedy wrażenie, że Ona patrzy tylko na niego, że Ona jest tylko dla niego.
Jak podziękować za tak wielką i szczodrą miłość? Człowiek dziękuje słowami, gestami, śpiewem, ale przychodzi taki moment, że chciałby zrobić coś, co przekracza jego indywidualne możliwości. Chciałby, aby Maryja stała się Królową serca, bo wtedy człowiek czuje się bezpiecznie i blisko.
Poprosili więc paulini z Jasnej Góry, poprosili i biedni, i bogaci. Poprosili papieża Klemensa XI, aby zezwolił włożyć koronę królewską na skronie tej, którą od dawna wszyscy uważali za Matkę i Królową polskich serc. Prośba musiała ująć papieża, skoro zezwolił, aby po raz pierwszy w historii Kościoła i dopiero w 1717 roku taka uroczystość odbyła się poza Rzymem. Korony przesłał papież, a – jak mówią kroniki – na uroczystościach zebrało się ponad 200 tys. wiernych, co na owe czasy było liczbą niespotykaną.
Ona ciągle jest z nami we wszystkich dolach i niedolach, nie tylko narodowych, ale także osobistych. Jest jak mama, czasami smutna z powodu tego, co robimy. Innym razem uśmiechnięta, kiedy widzi nasze nawrócenie i przemianę. Jest i ma czas. Bo czas jest miłością. Kocha każdego i przenosi w nowy wymiar wiary i spotkania z Chrystusem.
Czy chcesz być czystym klejnotem w Jej koronie? Czy potrafisz kochać jak Ona? Złóż duchową ofiarę, coś, co będzie wymagało pokory, poświęcenia, co nauczy Cię kochać Boga nade wszystko. Wyślij Twoje zdjęcie na Jasną Górę i stań się żywą koroną Maryi. Wołaj do Matki zawsze: Mamo, ratuj! Nie będziesz czekał długo.